POLSKI  ENGLISH

ETYKA W BIOTECHNOLOGII - Kazusy
Kazus Janusza Świtaja - opis

18 maja 1993 roku niespełna wówczas 18-letni Janusz Świtaj w wyniku wypadku motocyklowego doznał urazu z porażeniem czterokończynowym i niewydolnością oddechową [1]. W krótkim czasie po wypadku, w dniu osiągnięcia pełnoletniości, pacjent poprosił dyżurującego lekarza o środek nasenny i „definitywne odłączenie od respiratora”. Doktor z oburzeniem odmówił. Jak pisze J. Świtaj, „wydarł” się na niego, „zmieszał z błotem” i do końca pobytu w szpitalu był na niego obrażony. „Pienił się. Plótł trzy po trzy, bo co miał powiedzieć, skoro jedyną przyczyną jego reakcji było to, że lękał się dopuścić ten problem do siebie. Że w głębi serca czuł, iż nie znajdzie mocnego argumentu, aby odmówić mej prośbie”. Pacjent prosząc o śmierć zaproponował oddanie swoich narządów do przeszczepów (s. 34).

Chory po wypadku przebywał w różnych szpitalach do 1999 roku. Opiekujący się nim lekarze, ze wspomnianym wyjątkiem, byli „naprawdę w porządku”. Również pielęgniarki w większości „wykazały troskę i zrozumienie. Zdarzały się też „czarne owce” – „tak zgorzkniałe, wściekłe na swój los i sam fakt istnienia chorych, że za sukces można było uznać, jeśli nie sprawiły przy nadarzającej się okazji jakiejś przykrości pacjentowi” (s. 42).

Po zakupie respiratora w kwietniu 1999 roku pacjenta przewieziono do dwupokojowego mieszkania w bloku na 8 piętrze. Mieszka w nim wraz z rodzicami sprawującymi nad nim całodobową opiekę przy bardzo niewielkiej zewnętrznej pomocy pielęgniarskiej. Opieka wymaga wiele wysiłku i przychodzi z coraz większym trudem starzejącym się rodzicom. Chory kontaktuje się ze światem za pośrednictwem Internetu stukając w klawiaturę komputera trzymanym w ustach ołówkiem i rozmawiając przez komunikatory.

O epizodzie zatrzymania oddechu na oddziale intensywnej opieki, utracie przytomności i udanej akcji reanimacyjnej pisał: „Najbardziej[...] żałowałem, że ominęła mnie kolejna okazja, aby odejść. Myślałem wcześniej, żeby spisać jakieś oświadczenie zalecające, aby mnie nie ratowano, jeśli akcja oddechowa, którą samoczynnie prowadziłem się zatrzyma. Nie wiem, czy to by coś dało, ale miałem wrażenie, że przegapiłem okazję. Z drugiej, strony nie miałem pojęcia, jak się do tego zabrać” (s. 77).

Janusz Świtaj prośbę o odłączenie respiratora ponawiał wielokrotnie, kierując ją do rodziców, odwiedzających go znajomych, premiera, ministra zdrowia, Narodowy Fundusz Zdrowia, rzecznika praw pacjenta, a nawet kancelarię prezydenta. Wszyscy odmawiali lub – jak twierdzi – „ zbywali” go [2].

Na początku 2007 roku pacjent skierował pismo do Sądu Rejonowego w Jastrzębiu. W „imieniu własnym” wnosi w nim „o wyrażenie zgody na przerwanie [...] uporczywej terapii”. Janusz Świtaj, po przedstawieniu swojej sytuacji i po opisie historii choroby, wyraża troskę o rodziców, którym coraz trudniej, ze względu na wiek opiekować się synem. „Wybiegając w przyszłość – stwierdza – nie wyobrażam sobie dalszego, według mnie bezsensownego, przedłużania uporczywej terapii w szpitalach D[omach] P[omocy] S[społecznej] czy hospicjach. Trudno znosiłem pobyty w szpitalu i pielęgniarki dobrze mnie pamiętają, szczególnie te, które traktowały chorego, kalekę poniżej godności człowieka, a zdarzało się to często, i dlatego biały personel działa na mnie jak czerwona płachta na byka”.

„Proszę o poważne potraktowanie mojego wniosku, w którym głośno i z rozpaczą proszę o zgodę na przerwanie terapii.”

Rezygnuje z adwokata z urzędu, gdyż sam osobiście chce wystąpić w tej roli. Swą decyzję uzasadnia tym, że nie zna adwokata, który tak jak on mógłby opowiedzieć o jego „codziennej monotonii, bólu fizycznym i psychicznym bez nadziei na lepsze jutro”, i zna to wszystko, co przeżywa i przeżył.

Pod koniec wniosku prośba o zaprzestanie uporczywego leczenia zmienia się w „żądanie skrócenia życia”. Pisze: „Sens utrzymywania przy nim istnieje tylko pod pewnymi warunkami, kiedy człowiek względnie dobrze funkcjonuje biologicznie, psychicznie, społecznie i ekonomicznie. Ja tych kryteriów nie spełniam” (s.129-132).

Sąd w Jastrzębiu oddalił wniosek Świtaja powołując się na względy formalne. Poprawione pismo trafiło do sądu w Gliwicach, ten zaś zdecydował o przekazaniu sprawy do Sądu Okręgowego w Warszawie. Za jej przedmiot uznano bowiem ustalenie prawa do żądania od państwa polskiego przerwania uporczywej terapii. Sąd wniosek powoda oddalił [3].

Skierowanie listu do sądu w Jastrzębiu obudziło zainteresowanie mediów losem Janusza Świtaja. Jednym z rezultatów tego zainteresowania było podpisanie przez mężczyznę umowy o zatrudnieniu na czas próbny z fundacją Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Fundacja otworzyła także subkonto gromadzące pieniądze na wózek z respiratorem pozwalający pacjentowi opuszczać mieszkanie, za które zakupiono pojazd w listopadzie 2007 roku. Nie bez sporych kłopotów pacjentowi udaje się z niego korzystać.

Kolejnym efektem zainteresowania wywołanego listem mężczyzny była dyskusja nad tragicznym niedostatkiem instytucjonalnej opieki nad pacjentami, podobnie jak Świtaj, uzależnionymi od pomocy innych osób oraz nad moralnymi aspektami jego prośby. Ton tych wypowiedzi dobrze oddaje tytuł umieszczony na pierwszej stronie jednej z gazet: „Chory żąda eutanazji”. Minister sprawiedliwości pytany o komentarz na temat prośby Świtaja stwierdził, że jest katolikiem i nie dopuści do eutanazji [4].

Na pytanie dziennikarki: „Dlaczego pan Świtaj może odmówić brania tabletek, a nie może odmówić dalszego oddychania przez respirator? Marek Safjan były prezes Trybunału Konstytucyjnego i w latach 1991-97 członek Komitetu ds. Bioetyki Rady Europy odpowiedział – „Bo ktoś musiałby ten respirator odłączyć. A to już będzie zadanie śmierci. W dodatku śmierć przez uduszenie wiąże się z olbrzymim cierpieniem, więc trzeba by wcześniej podać mu środki usypiające. Tak więc jego prawo do śmierci pociąga za sobą czyjś obowiązek jej zadania. Czy państwo może na kogoś nałożyć taki obowiązek?”.

Ciekawa jest także odpowiedź M. Safjana na kolejne pytanie: „Czy odłączenie go [J. Świtaja od respiratora – K. Sz.] nie jest pozwoleniem na naturalną śmierć?
- Skoro już jest podłączony – to nie. Według prawa można zrezygnować z nadzwyczajnych środków terapii w stanach terminalnych, czyli w sytuacji, gdy mamy do czynienia z procesem umierania, który można co najwyżej przedłużać. A ten człowiek nie umiera - podłączony do aparatury może żyć wiele lat” [5].

Jako kontrapunkt tego poglądu mogą posłużyć słowa Janusza Świtaja: „Żeby było jasne: chcę żyć! Ponieważ nie pozwolono mi umrzeć, postanowiłem jakoś urządzić się w moim życiu i nie po to przez te wszystkie lata mordowaliśmy się wraz z rodzicami, bym teraz zmarnował to w efektownym stylu. Chcę jednak jeszcze dwóch rzeczy. Kawałka życia dla nich, bez tej udręki, którą mają od lat, i godnej śmierci dla siebie, zanim obcy ludzie, od których będę absolutnie zależny, odwiozą mnie w najciemniejszy kąt szpitalnej sali, a mój głos utonie w morzu jęków i westchnień innych nieszczęśników” (s. 135).

Kazus opisał Kazimierz Szewczyk



[1] J. Świtaj, 12 oddechów na minutę, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2008.

[2] S. Cichy, Nie wytrzymam bólu niemocy (rozmowa z Januszem Świtajem), „Dziennik”, z dnia 22 lutego 2007, s. 16.

[3] S. Cichy, Janusz Świtaj znowu walczy o eutanazję (rozmowa z J. Świtajem), Dziennik.pl, z dnia 20 września 2007;
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article53805/Janusz_Switaj_znowu_walczy_o_eutanazje.html

[4] S. Cichy, Chory żąda eutanazji, „Dziennik”, z dnia 22 lutego 2007, s. 1.

[5] E. Siedlecka, Nie można zabijać na życzenie, (wywiad z Markiem Safianem), „Gazeta Wyborcza” z dnia 26 lutego 2007.