| |||
BIOETYKA / ETYKA MEDYCZNA - KazusyChory na raka adoptuje dziecko - opis24-letniemu pacjentowi A.M. usunięto jedno jądro w ramach leczenia guza o niskim stopniu zaawansowania. Po wypisaniu ze szpitala pan A.M. nie przestrzegał kalendarza badań kontrolnych wskazanych po leczeniu onkologicznym. Być może do tej niefrasobliwości przyczynił się jego ślub zawarty tuż po opuszczeniu szpitala. Po 10 latach nastąpiła wznowa raka w postaci guza w przestrzeni zaotrzewnowej o wielkości 20 cm. Pacjenta przyjęto do oddziału chemioterapii na leczenie standardowo stosowane w tej chorobie. Niestety, po 3 cyklach terapii nie uzyskano odpowiedzi. Podano chemioterapię drugiego rzutu, także bez rezultatu. Pacjenta, po konsultacji w specjalistycznym ośrodku leczenia raka jądra, zakwalifikowano do zabiegu operacyjnego oraz radykalnej procedury, tzw. chemioterapii ablacyjnej (od łacińskiego ablatio = „odjęcie”) z następującym po niej autoprzeszczepem komórek macierzystych szpiku kostnego. Stosowane w chemioterapii ablacyjnej dawki leków kilkukrotnie przekraczają dozy standardowe. Powoduje to nieodwracalne zniszczenie układu krwiotwórczego i podanie komórek macierzystych szpiku pozwala na ponowne krwiotworzenie (hematopoezę). Dotychczasowe próby leczenia wskazywały, że choroba jest oporna na chemioterapię, a rokowania pacjenta są złe. Kwalifikacja do przeszczepu spowodowała, że pan A.M. mimo złego prognozowania, umocnił się w nadziei i pełen optymizmu co do rezultatu nowego sposobu leczenia przyjął postawę walki z rakiem. A.M. i jego żona są dobrze wykształceni i mają bardzo dobrą sytuację materialną. O czasu zachorowania pana A.M. małżonkowie borykali się z problemem bezpłodności. Po konsultacjach z lekarzami zdecydowali się na adopcję. Pomyślne rozpatrzenie starań zbiegło się z nawrotem nowotworu. Początkowo małżonkowie rozważali, czy nie zrezygnować z adopcji. Jednakże nadzieja wzbudzona skierowaniem A.M. do autoprzeszczepu umocniła ich w pierwotnej decyzji. Pewien wpływ na utrzymanie postanowienia o adopcji miało także współczucie dla losu dzieci dorastających w domach dziecka. Instytucja zajmująca się procesem adopcji zażądała od A.M. zaświadczenia o stanie zdrowia wydanego przez onkologa. Lekarz upoważniony do podpisania dokumentu odbył rozmowę z potencjalnymi rodzicami. Oboje bardzo świadomie przyjmowali zaistniałą sytuację. Pani M. liczyła się z ryzykiem i ciężarami samotnego wychowania dziecka. Ta „dojrzałość” państwa M. – według określenia onkologa – ich dotychczasowy wysiłek włożony w procedury adopcyjne, uwzględnianie dobra dziecka mogącego znaleźć kochających rodziców oraz wielce prawdopodobną, jak sądził, odmowę adopcji przez urzędników powiadomionych o niepewnym rokowaniu w chorobie pana M. skłoniły lekarza do wydania orzeczenia stwierdzającego, że stan zdrowia A.M. pozwala mu na adopcję dziecka i opiekę nad nim. „Podjęcie takiej właśnie decyzji było najbardziej zgodne z moim sumieniem”, jak stwierdził podczas rozmowy z państwem M. Lekarz sądził – i stanowiło to także ważny motyw jego postępowania – że wydanie zaświadczenia zawierającego prawdę byłoby odebraniem państwu M. prawa do decyzji i jednocześnie nieco wygodnickim, z jego strony, przerzuceniem odpowiedzialności na barki urzędników. Równocześnie orzeczenie, argumentował, nie mija się całkowicie z prawdą, gdyż „w przypadku rokowania w chorobie nowotworowej można mówić jedynie o prawdopodobieństwie takiego czy innego rezultatu, a nie o stuprocentowej pewności, bo takiej nie ma w żadnej sytuacji życiowej”. Po niespełna dwu latach wspólnego wychowywania adoptowanej dziewczynki badania kontrolne ujawniły wznowę nowotworu. Operacja nie zahamowała progresji guza (pod tym terminem rozumie się w onkologii zwiększenie wymiarów już istniejących ognisk nowotworu przynajmniej o 25% lub pojawienie się nowych przerzutów). Rokowania były bardzo złe. Kazus opisał S.D. |